The Brutalist / Brutalista - 2024 - Rcenzja
Mam ogromny problem z tym filmem. Z jednej strony zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim się spodoba, a wręcz jestem pewien, że wielu osobom nie przypadnie do gustu. Nawet wśród tych, którzy obejrzeli go w kinie, nie znalazłem entuzjastów. Sam mam wobec niego mieszane uczucia. Co więcej, trudno go zrecenzować bez zdradzenia kluczowych elementów fabuły.

Zacznijmy od tytułu – Brutalista. Film jest rzeczywiście brutalny, a momentami wręcz okrutny. Nie każdemu spodoba się ta konwencja. Jeśli miałbym porównać go do muzyki, to najbardziej przypomina hardcore. Puszczanie tej muzyki komuś, kto nie jest jej fanem, byłoby okrutne i brutalne. Albo jeszcze lepsze porównanie – do architektury. Brutalizm to beton, a ten film jest jak betonowa konstrukcja. Twórcy zdają się nie przejmować opinią widzów, wręcz tłumaczą, że ich dzieło może nie jest piękne, ale jest trwałe i tanie – takie stwierdzenie padło w filmie. I tak jest przez cały czas: na każdą potencjalną krytykę twórcy mają odpowiedź. Film jest za długi? Trwa cztery godziny z przerwą, ale to jak z budynkiem – wydaje się przytłaczający, ale dzięki temu może pomieścić więcej osób. Za dużo wątków? To jak w budynku, który ma pełnić różne funkcje – to centrum kultury. Niepotrzebna przerwa? W budynku jest tunel łączący dwie przestrzenie. Jeśli chodzi o formę, film sam się broni. Nie czuję więc obowiązku, by go usprawiedliwiać.
Dodam jeszcze, że główny bohater tworzy coś, na co się umówił. Budowla powstaje i spełnia swoje zadanie, choć wymaga wielu kompromisów, by funkcjonować. Jednak w kwestii tego, jak chce to zrobić, bohater nie idzie na ustępstwa. Postać, wokół której toczy się akcja, jest zarówno inżynierem, jak i artystą. Jako budowlaniec słucha zleceniodawcy i wykonuje jego polecenia, ale jako artysta – ma w głębokim poważaniu jego opinie.
Musiałem najpierw wyjaśnić formę, aby móc przejść do fabuły. Niestety, jest ona ściśle z nią związana. Film opowiada o emigrancie/uchodźcy z powojennych Węgier, pochodzenia żydowskiego. To wybitnie wykształcony architekt, już doceniony w Europie, który jednak musi zaczynać od zera – choć nie do końca. Zaczyna od pracy u znajomego Żyda. I tu pojawiają się dwa, a może nawet trzy główne wątki, które są jak „pomieszczenia” zawarte w filmie.
Główny bohater, László, trafia do Ameryki z powojennej Europy Środkowej. To kraj wolności, symbolizowany przez Statuę Wolności, którą jednak widzi odwróconą – co zresztą widać na plakacie. To jedna z głównych tez filmu: Ameryka to kraj zbudowany przez emigrantów, którzy często pracują poniżej swoich kwalifikacji, na budowach czy w składach węgla. To miejsce, gdzie człowiek zderza się z systemem opartym na pieniądzu i koneksjach. Ma wybór: porzucić swoje wartości lub się dostosować. Wielu zarzuca filmowi, że jest antyamerykański i antykapitalistyczny, ale moim zdaniem to nie do końca prawda. Film przypomina raczej, jak wiele USA zawdzięcza przybyszom.
Ten wątek mi się podobał, choć było go aż za dużo. Judaizm konfrontowany jest z chrześcijaństwem, a konkretnie z protestantyzmem i katolicyzmem. Nie chodzi tu jednak o samą wiarę, ale o wartości. Albo raczej o brak tolerancji. Przekaz jest jasny: Ameryce brakuje tolerancji. W filmie pada nawet zdanie: „Tolerujemy ciebie.”, które brzmi jakby było wypowiedziane z przymusu, jakby to był przykry obowiązek. Tak, możesz prywatnie być, kim jesteś, ale kultura i wartości są jednak tylko jedne – i trzeba się dostosować.
Ten wątek został potraktowany dość powierzchownie. Miłość sprowadzona została do obsesji i uzależnienia emocjonalnego, a nawet fizycznego. Żona László jest niepełnosprawna, a on sam trafia do nowego kraju bez niej, starając się ją sprowadzić z pomocą innych. Ten wątek wydaje mi się nieco naciągnięty. Moim zdaniem można było poświęcić mu więcej czasu, kosztem wątku religijnego.
To główna oś filmu, ale już na początku skupiłem się na niej, wyjaśniając formę. Jeśli ktoś interesuje się sztuką, powinien ten film obejrzeć. To dzieło artystyczne, skierowane raczej do krytyków i miłośników sztuki. Wręcz łatwiej o nim pisać, niż go oglądać, bo jest o czym dyskutować.
Podsumowując, to kawał dobrego europejskiego kina. Raczej dla osób, które mają już dość anglosaskich produkcji i szukają czegoś bardziej wymagającego. Obawiam się jednak, że przez swoją formę film może być nieprzystępny dla wielu widzów. Ogląda się go w sposób dziwny – nie byłem znudzony, ale raczej zmęczony i przytłoczony. To bardziej jak po wykładzie niż po seansie. Mimo to nie żałuję. To dobry film, choć bez rewolucji. Dobrze się broni i wiele można z niego wynieść. Jeśli będzie dostępny na streamingu, polecam dać mu szansę. Do kina jednak bym go nie polecał – to zbyt ciężkie doświadczenie.